STARTUJ Z HP NEWS! | DODAJ DO ULUBIONYCH | POLEĆ HARRY POTTER NEWS! | WSPÓŁPRACA Z HP NEWS | KONTAKT
Harry Potter - Newsy Harry Potter i Insygnia Śmierci Harry Potter - Artykuły Forum Harry Potter News Harry Potter News - księga gości Informacje o Harry Potter News  

Wiadomości: Książki Siódmy tom Filmy Wywiady Fan Fiction Fan Zone
HPNews.pl
   O stronie   Redakcja   K. Recenzentów   Kontakt   Prorok   Forum   Chat ()   FAQ   Prasa o nas   TOP 10   Mapa serwisu   Szukaj...
Menu
KsiążkiSiódmy tomFilmyPiąty filmGryHP NewsInneArchiwum
K. FilozoficznyK. TajemnicW. AzkabanuCzara OgniaZakon FeniksaKsiążę PółkrwiInsygnia Śmierci
K. FilozoficznyK. TajemnicW. AzkabanuCzara OgniaZakon Feniksa

Książki:O książkachJ.K. RowlingA. PolkowskiMary GrandPreWydawnictwaJak powstał HP?Błędy autorkiCiekawostkiSłownik ZaklęćHP w liczbachCzarna MagiaKim jest R.A.B.?Czarna Seria
Filmy:O filmachReżyserzyProducentAktorzyUrodziny aktorówBłędy w filmach
Świat Magii:HogwartQuidditchCzarna MagiaMagiczne...?SmokiWMIGUROK
Twoje kontoE-kartkiPWRanking fanówFan FictionGaleriaPsychotestyQuizyFan MiesiącaDownloadWasze listyDowcipyLinkiWyślij newsaWyślij artykułDołącz do nas!
K. FilozoficznyK. TajemnicW. AzkabanuCzara OgniaZakon FeniksaQuidditch WC
 FORUM:Ogólna dyskusjaKsiążkiFilmyGryHarry Potter 6Harry Potter 7StronaFan FictionFan ArtInna twórczośćOff-Topic
Sponsorzy

Aktualnie brak

Login
Pseudonim

Hasło

Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć. Jako zarejestrowany użytkownik będziesz miał kilka przywilejów.

HPNews.pl » Artykuły » Fan Fiction » Pamiętnik Wiktora Kruma


Pamiętnik Wiktora Kruma

*** ***

Powinienem przyznać matce rację. Wiedziała, co robi dając mi ten zeszyt. Początkowo oczywiście byłem wściekły. Pamiętniki są przecież domeną dziewczyn.
- Mamo! To, że mam 3 starsze siostry nie oznacza wcale, iż masz prawo traktować mnie jak swoją 4 córkę!
Tak w istocie było. Jeszcze do niedawna matka robiła ze mnie jakiegoś wrażliwego i delikatnego Wiktorczyka. I chyba przez to jestem teraz taki nieśmiały w stosunku do płci przeciwnej.


23.08.1994

Powinienem przyznać matce rację. Wiedziała, co robi dając mi ten zeszyt. Początkowo oczywiście byłem wściekły. Pamiętniki są przecież domeną dziewczyn.

- Mamo! To, że mam 3 starsze siostry nie oznacza wcale, iż masz prawo traktować mnie jak swoją 4 córkę!

Tak w istocie było. Jeszcze do niedawna matka robiła ze mnie jakiegoś wrażliwego i delikatnego Wiktorczyka. I chyba przez to jestem teraz taki nieśmiały w stosunku do płci przeciwnej.

A matka wtedy na to:

- Zobaczysz jeszcze, że przyjdzie taki moment – sięgniesz po pióro i zaczniesz pisać. Zresztą, masz przecież talent.

- Akurat... – Mruknąłem wtedy.

Ale cóż. Okazało się, że matka naprawdę miała rację. Jest przeddzień finałowego meczu quidditcha. Kłębi się we mnie tyle myśli, jestem tak zestresowany, że muszę to z siebie wyrzucić. A nie będę przecież zadręczał innych. Widzę, jak sami ledwo żyją z nerwów. Siedzimy wszyscy we wspólnym salonie (mamy extra wyposażony namiot – prezent od naszego ministerstwa), ale zachowujemy się tak, jakby innych wkoło nie było. Damian próbuje obszyć swoje nazwisko na szacie fluorescencyjną nitką, ale ręce tak mu się trzęsą, że na Dymitrowie widnieje odblaskowa pajęczyna. 2 Twarde Wu (tak nazywamy Wulkanowa i Wołkowa) grają w karty z taką szybkością, że nawet mnie – szukającego – oczy bolą od dłuższego patrzenia. Marija Iwanowa mruczy coś pod nosem, a jej różdżka leżąca na stoliku obok podskakuje, puszcza iskry i co jakiś czas wybucha pękiem jakiś kwiatków. A Zograf przed chwilą wyszedł mówiąc, że idzie spać. Jasne. Polazł do tej swojej dziewczyny, Agaty. Ładna, szczupła, ale tak jakoś na mnie dziwnie patrzy. Nie wiem, co to znaczy, więc wolę jej unikać. Chyba dobrze, bo Zogi jest strasznie zazdrosny. Chociaż gdybym nawet przebywał z Agatą 24/7 to raczej nie zwróciłaby na mnie uwagi.

A co do mnie, to non stop widzę wszędzie znicze. Dosłownie wszędzie. Aż mi ręka wciąż dryga, bo usiłuje je złapać. No właśnie... Złapać...

Kiedy rok temu zwerbowali mnie do reprezentacji, wszyscy mi mówili, że jestem dobry. A guzik! Wiem, że nie złapię jutro tego znicza, choćby mnie mieli wpuścić do zagrody głodnych hipogryfów i przywiązać kij do pleców, abym się nie mógł ukłonić. Ech...

Albo spadnę z miotły. Tak, na pewno! Skasuje mnie jakiś tłuczek i będę leżał na ziemi. Zresztą, nie ważne. I tak nie wygramy! Iwanowa jest za wolna. Dymitrow nie potrafi złapać kafla, Lewski zawsze obrywa tłuczkami, Zograf nigdy nie kryje lewej pętli. Wulkanow za lekko odbija, Wołkow nie widzi zagrażających Lewskiemu tłuczków, a ja jestem ślepy. I w ogóle, po co mamy jutro wychodzić na to boisko. Zbłaźnimy się i tyle. Szczególnie ja. Jakbym był koniem i miał klapki na oczach. Kurde...

No i super. Złamałem pióro. To zły znak. Chociaż i tak było już stare. Niech mu śmietnik lekkim będzie J. Tym nowym (od siostry na urodziny) jakoś lepiej się pisze. O, druzgotki pieczone!!!

Lewski zaczął biegać po pokoju i krzyczeć przeraźliwie: „Bułgaria górą!!!!!!!!!!!!” po czym wybiegł na korytarz i zleciał ze schodów. Na szczęście to tylko 2 schodki. O już krzyczy: „Nic mi nie jest!!!”

Bułgaria górą... Dobre, hehe...

Ale...

Dlaczego by nie?! No właśnie?! Nie ma tego złego, co by Bułgarii na dobre nie wyszło! Dymitrow jest szybki jak strzała. Iwanowa nie da sobie odebrać kafla. Lewski skutecznie myli przeciwników. Zograf ma znakomity refleks, Wulkanow zawsze trafia w tych, co trzeba. Wołkow z łatwością wyklucza z gry zawodników przeciwnych, a ja... I tak złapię znicza przed Lynchem, bo to kompletna łamaga. Myślę, że jeden czy dwa zwody Wrońskiego powinny na niego wystarczyć...

Dobra, idę spać....

Idę już.....

Już zaraz....

Taa.... Ciekawe, kiedy zasnę....

Oj, chyba będziemy liczyć gumochłony....

1...2...3...4...5...6...

W MYŚLACH DURNIU!!!!! MARSZ SPAĆ!!!!

24.08.1994

I już. Po wszystkim. Koniec meczu. Przegraliśmy. Chociaż złapałem znicza. Nikt mi tego nie wypominał, ale widziałem to w spojrzeniach innych. Winią mnie. Ale co mogłem zrobić? Irlandczycy robili z nas miazgę, byli za szybcy. Trener nas ostrzegał, ale nikt nie przypuszczał, że będą aż tak dobrzy. Cóż, po prostu chciałem zakończyć ten mecz z honorem. Lynch był rzeczywiście pawianem, więc złapanie znicza nie było trudnością. Aczkolwiek, spryciula, długo się nie pokazywał. Zresztą mogło być gorzej. Przegraliśmy tylko 10 punktami.

Ale...

Tak.

Czuję się winny.

Mogłem poczekać, aż strzelimy te dwie gole. Bo patrzenie na świętujących, rozwrzeszczanych przeciwników było okropne. A gorsze były jeszcze te palące spojrzenia moich kolegów, które po wylądowaniu czułem na karku. (I jeszcze ci wnerwiający Magomedycy.) Tak długo czekaliśmy na te chwile, na ten mecz. Tyle przygotowań, zawalony rok w szkole (będę powtarzał klasę), tyle wysiłku. Wszystko na nic. Najbardziej współczuję Lewskiemu. My jeszcze mamy szansę zagrać w finale (może) za kilka lat, ale on już odchodzi. Jest za stary. Ma żonę i 2 małych dzieci. To był jego ostatni mecz. Tak się na niego cieszył...

Nie mogę teraz pisać...

Po prostu nie mogę...


*
Najgorzej było potem, jak weszliśmy do loży honorowej. Nie mogłem patrzeć na te uśmiechnięte twarze Brytyjczyków, Irlandczyków, na tę zadowoloną minę angielskiego ministra. A już w ogóle nie miałem nawet odwagi spojrzeć na zawiedzione miny naszego ministra i reszty urzędników. Koszmar! Spuściłem głowę i gapiłem się w swoje buty. Raz tylko podniosłem wzrok. Ujrzałem wtedy ładną, piękną dziewczynę. Miała gęste, kręcone brązowe włosy i ujmujące spojrzenie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja szybko odwróciłem wzrok. Speszyłem się. Taka dziewczyna śmieje się do mnie? Nie, to musiał być uśmiech triumfu. Tak, na pewno.

Ale... Ładna była. No... ładna.

26.08.1994

Przyznam się szczerze, że przez chwilę bałem się jechać do domu. Roztrząsanie tego wszystkiego na nowo, analizowanie każdego naszego zagrania czy ruchu byłoby nie na moje nerwy. Cóż, widocznie taki już mój los, kiedy ma się za ojca wielkiego miłośnika quidditcha. Wiedziałem, że to nie będzie miłe. Ale teraz, gdy już jestem w domu, oddałbym wszystko za siedzenie z rodziną przy stole, popijanie mocnej herbaty i dyskutowanie na temat minionego meczu.

Wróciliśmy do kraju nie następnego dnia, tylko dwa dni po meczu. Tak było w umowie z ministerstwem. Oni nam zapewniają wszelkie wygody, a my musimy siedzieć na miejscu, rozdawać autografy i ogólnie robiąc reklamę. Ja miałem robić reklamę. Jasne. I co jeszcze! I tak nie mogłem już patrzeć na własną twarz zerkającą na mnie w każdym miejscu, w którym się tylko znajdę. Czy oni naprawdę nie zrozumieją tego nigdy??!! Jestem graczem w quidditcha, szukającym (nawet dobrym w te klocki) a nie chodzącą wielką maskotką jak w reklamach Mugoli. W rękach nie trzymam niezliczonej ilości cukierków-niespodzianek, tylko (jeśli się udaje) – znicza!!!! Ale ministrowi, wielkiemu Peterowi Janowi, tego wyjaśnić się nie dało. Przed meczem, ganiał mnie po jakiś wielkich namiotach i przedstawiał każdemu, kto choć trochę szczebelków pokonał na „drabinie władzy”.

„To jest Wiktor Krum” – „Miło mi” – „Nasz szukający” – „Wiem, panie ministrze”

Albo

„Zna pan już Wiktora Kruma” – „A kto by nie znał gęby patrzącej się na mnie z każdego namiotu?”

No, to był trochę nieudany egzemplarz rozmówcy...

Ale było też masę innych reakcji:

„Wow!!!!! Krum!!!”, „Moja żona ciągle o Panu mówi”, „Moje dzieci marzą o Pańskim autografie” itd.......

Wysłuchiwałem tego z należytą cierpliwością. Tylko dlatego, że minister załatwił nam ten super namiot. Ale po jakimś czasie zaczęło mnie to nudzić.

Minister gnał przed siebie do namiotu zamieszkiwanego przez najbardziej wpływowych urzędników (zaraz za nim) w Bułgarii. Ja miałem lecieć za nim. Ale pech (dla ministra) chciał, że zwolniłem troszkę bieg J. Wszedłem powolutku do namiotu myśląc, że czeka już na mnie tam minister, wchodzę... I co widzę?

Janow stoi przed tymi grubymi rybkami, efektownie gestykuluje i w pięknych słowach przedstawia stojącego za nim Wiktora Kruma... A Krum sterczy za ministrem, ściska nerwowo w ręku miotłę i z przerażeniem słucha przemowy Janowa. Kiedy tylko opadły mu ręce (wcale się nie dziwię – po takiej gestykulacji? J) Krum szturchnął palcem ministra i zapytał:

- Mogę już odejść, panie ministrze? Bo dużo mam jeszcze dzisiaj pracy...

Nigdy nie zapomnę miny ministra, który po tych słowach po raz pierwszy się obejrzał na swojego ukochanego „Wiktora Kruma”. Oczy zrobiły mu się galeonowate, szczęka opadła. Jeden z urzędników poklepał go ze współczuciem po ramieniu i wszyscy odeszli chichocząc cicho.

Janow nie odzywał się do mnie przez resztę dnia. Hi hi.

*
Wracając do tematu domu, to rzeczywiście, stokroć bym wolał wysłuchiwać kazań o quidditchu. Ale nie. Zawsze jak coś bym wolał lub nie wolał, to ciągle musi być inaczej. A co!
Dochodziła 9.00 kiedy moja Straż (Mugole mówią na nich goryle) odstawiła mnie do domu. Podziękowałem im, powiedziałem, że już nie będą mi potrzebni. Zasalutowali i po chwili już ich nie było. No bo jak. Moi ochroniarze też muszą mieć Błyskawice, nie? Ledwo uchyliłem drzwi wejściowe, kiedy rzuciła się za mnie z krzykiem moja matka.

- Wiktor, żyjesz!!! – Cała była zapłakana, dygotała.

- Spokojnie, mamo. Nic mi nie jest – przytuliłem ją i delikatnie poprowadziłem do salonu.

- Boże, synku, jak ja się o ciebie martwiłam!!! Przecież tam byli śmierciożercy!!!

- Mamo, niepotrzebnie panikujesz! Jak widzisz, jestem cały i zdrowy. – Znalem powód jej strachu, rozumiałem ją, ale nie lubię, jak ktoś nade mną tak skacze.

Po dłuższej chwili milczenia przerywanego tylko łkaniem mamy pojawił się tata. Stał w drzwiach, w ręku trzymał „Wróżbitkę”. Dziwna to gazeta, pełna bzdur dotyczących przyszłości, ale jak stanie się coś strasznego, to jako jedyny bułgarski magazyn opisuje to prawdziwie i trzeźwo. „A więc przedwczorajsze wydarzenia były tak straszne, że opisują je we „Wróżbitce”” pomyślałem.

- Tak, były straszne, Wiktorze. – Odezwał się ojciec (emerytowany nauczyciel ligilimencji). – Nie wiem, czy to rozumiesz. Byłeś w końcu małym dzieckiem, gdy to się stało. Najwyższy czas, byś się dowiedział, jak to wszystko naprawdę było, bo to okropnie bezczelnie brzmi, kiedy tak mówisz matce, by nie panikowała.

Przełknąłem ślinę. Bardzo nie lubię słów tego typu. Ostatni raz mówili do mnie w ten sposób, kiedy zamierzali mi powiedzieć (oczywiście po fakcie), że zmarła moja jedyna ukochana babcia. Teraz też przyszykowywałem się na podobną historię. Ojciec wszedł do pokoju, otworzył barek, nalał sobie Hipogryfa (mocny, ale dobry ten bimber, spróbowałem kiedyś J) i usiadł w fotelu.

- Czternaście, piętnaście lat temu, Lord Voldemort był u szczytu potęgi. Na świecie panoszyli się śmierciożercy, spotykało się dementorów, wszędzie czaiła się śmierć. Ludzie ginęli masowo, bez uprzedzenia czy powodu. Jednego dnia byłeś na imieninach u znajomych, drugiego szedłeś na ich pogrzeb. Jeśli oczywiście miałeś szczęście, bo zdarzało się, że ciał nie było. Wszędzie czuć było strach. Nikt nie zadawał się z obcymi czarodziejami, nie wypuszczał dzieci z domu, sam rzadko wychodził. Listy ofiar przychodziły do domów bez przerwy. Wyobraź sobie, wychodził przed dom, a tam na wycieraczce czarna koperta. Bierzesz ją, serce zaczyna ci mocniej bić, ręce ci się trzęsą. Boisz się. Ogarnia cię ślepy strach. Otwierasz kopertę, wyjmujesz listę. Prawie nieżywy z przerażenia, przelatujesz wzrokiem nazwiska. Serce podskakuje ci za każdym razem, gdy widzisz znajome nazwisko. Jedni przyjaciele, drudzy. Lecąc wzrokiem dalej modlisz się by nie zobaczyć własnego nazwiska. Gdy je widzisz, wiesz, że to koniec. Matka, ojciec, siostra, wujek, kuzynka...

- Babcia... – Szepnąłem.

- Właśnie. Listy przychodziły w zawrotnym w tempie. Ale było coś szybszego, coś, co powodowało, że włosy stawały ci dęba, serce podchodziło do gardła, grunt uciekał pod nogami. Mroczny Znak. Gdy go zobaczyłeś, wiedziałeś od razu, że stało się najgorsze. Odprowadzałem kiedyś po pracy znajomą. Wtedy wszędzie chodziło się grupowo. Dochodzimy do lasku, który przesłaniał jej dom, widzimy unoszącą się nad nim zielonkawą poświatę. Przechodzimy szybko zakręt, naszym oczom ukazuje się przeraźliwy znak: zielona migocąca czaszka z wychodzącym z ust wężem. Usłyszałem krzyk Kariny. Wrzeszcząc jak opętana, pognała do drzwi. Były otwarte, w przedpokoju leżał martwy jej mąż. Przed miesiącem wzięli ślub. Zemdlała. Może tego nie rozumiesz, Wiktorze, bo takie rzeczy trzeba zobaczyć, nie da się opowiedzieć. Oczywiście, nie życzę ci oglądania w przyszłości czegoś takiego. – Przerwał na chwilę, dopił drinka, zrobił następnego.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Lekko się przeraziłem. To, co powiedział ojciec nie było dla mnie niczym nowym, ale sposób, w jaki to powiedział, pomógł mi zrozumieć ogrom tego nieszczęścia.

- Przejdźmy teraz do sedna sprawy. Po tym już chyba nie odważysz krytykować się matki. – Spojrzał na mnie wbrew pozorom łagodnie. – To były naprawdę ciężkie czasy. Nasza rodzina też odczuła ogrom tego wszystkiego na własnej skórze. – Urwał, jakby się zastanawiał, jak wszystko najlepiej ująć. Nie było już słychać pochlipywania mamy.

- Był piątek, początek wakacji, trzynaście lat temu. Siedzieliśmy wszyscy w salonie. Miałeś wtedy 4 latka. Nagle zabrzmiał dzwonek. Mama, ja i Ismena (moja starsza siostra, jak dobrze obliczyłem była wtedy w moim wieku) sięgnęliśmy po różdżki. Poszedłem otworzyć, mama zakameleonowała ciebie, Xenę i Muriel. W drzwiach stał Antonin Dołohov.

Spojrzałem na ojca pytająco. Jeśli to ta osoba, o której myślę, czemu ojciec nie nazwie jej pozycji po imieniu?

- Tak. Dobrze myślisz. Wujek Dołohov. Przeklęty brat twojej matki.

- Jako pierwszy i ostatni z naszej rodziny przeszedł na Ciemną Stronę. – Wyszeptała mama.

- Otworzyłem mu drzwi i od razu poczułem różdżkę wbijającą się w moje serce. Nie ośmieliłem się użyć swojej. „No, czyżby ubyło w tym domu gościnności?” zapytał wtedy. Wprowadziłem go do salonu. Nic innego nie mogłem zrobić, jeśli mieliśmy żyć. Matka krzyknęła, Ismena poderwała się z różdżką wycelowaną w śmierciożercę. Dalej sprawy potoczyły się gorzej niż można sobie wyobrazić.

Teraz sobie powoli przypominałem, sceny, urywki migały mi zamazane przed oczami.

Niemrawe, jak przez mgłę, urywające się. Coś jednak widziałem...

*
- Odłóż to, kochana siostrzenico. Wiesz, że jestem szybszy i... Mam na celu twojego ojczulka. – Powiedział z sarkazmem Antonin Dołohov.

Ale jednego o Ismenie nie wiedział. Posiadała znakomity refleks i szybkość ścigającej. Była w szkolnej reprezentacji.

- Crucio – wyszeptała z mściwością.

Zaskoczony Antonin nie zdążył w pełni wypowiedzieć zaklęcia tarczy, wrzasnął z bólu i upadł na ziemię. Nic więcej. Nie podniósł się jeszcze, a posypał się na niego grad zaklęć.

- Drętwota!

- Crucio!

- Avada Kedavra! – Zabrzmiał głos ojca.

Dołohov był jednak przygotowany. Wypowiedziane przez niego złożone i trudne Zaklęcie Chłonięcia złapało wszystkie lecące w jego stronę zaklęcia i przemieniło je w wielki wybuch. Rozbłysło białe światło i siła zaklęcia rzuciła Krumami o ściany. Uderzenia wywołały lekki szok u poszkodowanych, co śmierciożerca sprawnie wykorzystał. Z jego różdżki wystrzeliły cienkie sznurki i mocno związały rodzinę. Po chwili był już spokój. Ismena przestała kląć, ojciec nie szarpał się w więzach, ucichły wyzwiska matki.

- No, no, no... Tak nie ładnie. Zawsze tak witacie członków rodziny? – Zapytał słodko Dołohov.

- Przeklęty śmierciożerca! – Krzyknęła Ismena.

- Z tobą, kochana, policzę się za chwilę. – Syknął do niej, po czym zaczął mówić oficjalnym tonem. – Niegodziwcy! Poczujcie dzisiaj dumę, bo oto Lord Voldemort zapragnął mieć was w swojej mocy! Dostąpicie największego zaszczytu bycia sługami Czarnego Pana!

- Nigdy! Nie obchodzi mnie, co z nami zrobisz, możesz nas tu wszystkich pozabijać; nigdy nie przejdziemy na waszą stronę. Mamy swój honor i nie splamimy rąk krwią ani serc ciemnością!!! – Powiedział ojciec.

- Nie? – Uśmiechnął się Dołohov. – Widzę, że śmierć jest dla was niczym. A co powiecie na cierpienie waszej córeczki? – Przysunął się bliżej Ismeny leżącej na podłodze. – Co powiecie, jeśli ją skrzywdzę?

- Rób ze mną, co chcesz! Nie boję się ciebie!

- Nie, Ismeno? A powinnaś. Bo widzisz, nie ma nic gorszego niż śmierciożerca żyjący bez kobiety... Vingardium Leviosa!

Machnął różdżką w kierunku rodziców, którzy z hukiem wylecieli za korytarz.

- A śmierciożerca żyjący bez kobiet oznacza jedno... – Ciągnął Dołohov – Że taki śmierciożerca po prostu nienawidzi wszystkich kobiet! Crucio!!!

Ismena zawyła z bólu. Antonin upajał się tym widokiem. Trzymał nad nią różdżkę i uśmiechał się mściwie. W oczach tańczyły mu ogniki śmierci. Długo nie zrywał zaklęcia. Ismena zemdlała. I wtedy zaczął się śmiać. Przywołał zaklęciem rodziców.

- Mam was dość. – Powiedział.

- To nas zabij.

- Nie. Nie zabije was. Sprawię po prostu, że będziecie cierpieli. Nie tak jak córunia, nie... O wiele gorzej. Przez całe życie.

Usiadł na kanapie wpatrując się w wijących się na podłodze rodziców.

- Wiesz, kochana siostrzyczko, że w młodości miałem symptomy jasnowidzenia? Tak, Gertrudis. Znikome te moje zdolności, ale jednak. I bardzo chciałbym się nimi popisać. Nie widzę tu wprawdzie tego szczeniaka Wiktora, szkoda, bo będzie to dotyczyło w szczególności jego.

Ojciec splunął mu na buty.

- Ach, Andriejev, nieładnie. Jak cię mamusia wychowała? Na pewno nie tak! – W odwecie splunął ojcu na twarz.

- Wracając do mojej „przepowiedni” – ciągnął śmierciożerca – to już wam mówię. Wasz synalek będzie kiedyś sławny. Tak, tak. Nawet bardzo. Będzie bardzo często wyjeżdżał. I coś wam powiem. Zabiję go. Będzie u szczytu kariery, otoczony milionem wielbicieli. Wtedy go zabiję. Albo nie. Po co mam wam mówić, kiedy go zabiję. Zrobię to, jak będę miał chwilę wolną. Pamiętajcie o tym.

Nagły błysk, huk i Antonin Dołohov teleportował się z szyderczym śmiechem z domu państwa Krum.


*
Przypomnienie tego huku wyrwało mnie z tego zamyślenia. Rozejrzałem się dookoła. Matka miała przerażoną minę, ojciec też, a na przeciwległej ścianie widniał jeszcze szybko znikający biały prostokąt. Ojciec wykorzystał swoje umiejętności i pokazał moje wspomnienia. Dziwne uczucie, kiedy oglądasz coś w głowie, nagle patrzysz, a to samo powtarza się na ścianie. Podskoczyłem, gdy mama nagle chrząknęła.

- Wymazaliśmy to wam potem z pamięci. Byliście za mali. Ty miałeś ledwo 4 latka, Muriel z Xeną po 10. Teraz dopiero cię odblokowałam.

- Dołohov przysyłał co jakiś czas listy. Zawierały jedno jedyne słowo: „Pamiętajcie”

- Ostatni taki list nadszedł zaraz po tym jak pojechałeś na mistrzostwa. – Mama była bliska płaczu. – Pomyślałam od razu, że teraz jesteś sławny i ogarnęły mnie czarne myśli. Nie mogłam się od tego uwolnić. – Już płakała. – I wtedy zobaczyłam ten Mroczny Znak w gazecie... – Rozkleiła się zupełnie.

- Mama zaczęła wykrzykiwać jakieś niezrozumiałe słowa i zdania – powiedziała Ismena, która przed chwilą wróciła z pracy (albo z randki, nie wiem, gdzie ona tam łazi), – ale ogólny sens był zrozumiały: „zabiję tego przeklętego Dołohova!!!” Powiem szczerze, że ja też mam na to ochotę. Wciąż wszystko pamiętam.

Popatrzyła się w przestrzeń, na jej twarzy odmalował się wyraz chęci zemsty. A ja wszystko powoli rozumiałem. I zrobiło mi się głupio, że myślałem, iż mama bezsensu panikuje.

Za dużo tego wszystkiego.

Najpierw nieudany finał, teraz to.

Druzgotki pieczone.

Po tej dziwnej przemowie wróciłem do pokoju. Siedzę na łóżku i usiłuję sobie to wszystko przypomnieć, sprawdzić, czy dobrze zapisałem. Trochę to nieskładne, fakt, ale wątpię, czy ktokolwiek inny byłby w takiej sytuacji spokojny i opanowany. To, co usłyszałem troszkę mną wstrząsnęło. To chyba nie jest dziwne, nie? No, bo, ej…
1. W wieku lat 18, prawie kończąc szkołę, będąc sławnym szukającym dowiaduję się, że JUŻ nie jestem dzieckiem i MOGĘ poznać rodzinny sekret. Ismena mogła wtedy walczyć, a mnie dopiero dopuszczono do prawdy!
2. Mieć w rodzinie śmierciożercę, to wcale nie takie hopsiup. Co prawda, wcale WUJKA Dołohowa nie pamiętam, wiem, że po prostu BYŁ. I nigdy jakoś nie kojarzyłem go z tym śmierciożercą. Hej… Zaraz! Przecież on jest w Azkabanie! Więc jak… nie rozumiem.
- Schwytali go rok po tym zdarzeniu – ojciec wszedł do pokoju, powoli podszedł do okna.
- Zdążył opowiedzieć innym swoim koleżkom, co się wydarzyło. Wielu z nich jest na wolności, mogło więc przejąć jego listowną praktykę – zaśmiał się ponuro, patrząc w przestrzeń. – Słyszałeś o Harrym Potterze? Znaliśmy z mamą jego rodziców. Przyjechali tu na miesiąc miodowy. Wspaniali ludzie. I utalentowani. Potężni wręcz. Bardzo ich polubiliśmy wielce nas zabolała ich śmierć. To właśnie Dołohow się do niej przyczynił. To on złapał tego… Ogonglizda? Chyba tak… Złapał do i wydał Voldemortowi.

Eee? Dołohow, glizda i Potterze? Głowa mnie boli.

- Ogonglizd był Strażnikiem Tajemnicy Potterów. Tylko on wiedział, gdzie żyją. Za sprawą Dołohowa zdradził ich przed Voldemortem. Gdyby nie moja ligilimencja i fakt, że w pracy pomagam aurorom, to bym tego nie wiedział. Wiesz, często odwiedzam Azkaban i chcąc, nie chcąc dużo słyszę… tylko ty o tym ani słowa.
- A ten słynny Potter, dzieciak, który sprawił, że Voldemort zniknął, to przypadkiem nie jakaś rodzina?
- To ich syn. Mamy nawet gdzieś ich zdjęcie.

No cóż…

- Ja go chyba nawet widziałem…
- Młodego Pottera?
- Tak. Jak wchodziłem do loży honorowej, po meczu, mignęła mi przed oczami taka drobna twarz. Taka jak ze zdjęcia z czarnego pudełka w piwnicy.
- O, właśnie, czarne pudełko.
- Ciemne, rozczochrane włosy i ta szrama na czole. Tak, coś tam miał, więc to na pewno był on…
- Nie szrama, tylko blizna. W kształcie błyskawicy. A włosy? Taaa… Jego ojciec, James, też miał takie rozczochrane. Stale je mierzwił, a Lily zawsze go wtedy piorunowała wzrokiem – uśmiechnął się do wspomnień. Podszedł do mnie, poklepał po ramieniu i wyszedł. A ja pójdę chyba spać. Muszę odespać te cholerne mistrzostwa. No i może potem jakoś inaczej na to wszystko spojrzę. Podobno sen przynosi radę.

30.08.1994 r.

O tamtych wydarzeniach już prawie zapomniałem. Dzisiaj tylko śniło mi się, ze mama, która zamiast głowy miała Mroczny Znak, pytała mnie jak się udały mistrzostwa, a ja nie mogłem odpowiedzieć, bo znicz utknął mi w gardle. A potem Lynch zrobił przede mną striptiz. To był OKROPNY widok!
Na dworze dzisiaj też nie jest przyjemnie. Leje jak z cebra, zimno i jeszcze na dodatek to wietrzysko. Na szczęście mamy kominek. Siedzę sobie teraz rozmyślając o kończących się wakacjach. Co tu o nich dużo myśleć? Nie wiem już sam. Ale, mimo wszystko, trochę się działo.
Mama, jako Złota Różdżka od urody, wymyśliła krem na pryszcze. Dała mi go do przetestowania. Nie żebym potrzebował… J Krem ogólnie był ok. Ciekawy zapach, ładny kolor… Przez tydzień nie mogłem znaleźć odpadniętego nosa.

*

Ismena przyprowadziła nowego chłopaka. Ja wiem, że ona jest stara, dziwna, pokręcona, głupia, walnięta… bla bla bla… itd., ale żeby zaraz wampir? Chociaż uprzedzał, że pije tylko krew hodowlaną. Ale nie wyjaśnił: należącą do zwierząt czy do rolników?
Natomiast ja miałem przekichane przez 1 tydzień wakacji. Powód – ojciec ligilimenczyk. Postanowił nauczyć mnie trochę tej sztuki. Najpierw zademonstrował mi jak to działa. Przyznam, nie wiedziałem. No i tu nagle, ni stąd ni zowąd poczułem, jak ktoś (ojciec) zagląda mi do wspomnień. A tam już się naoglądał…
W sąsiedztwie mieszka dziewczyna – Olga Mirovicz. Chodzi nawet ze mną do klasy w Durmstrangu. I, przyznam, podobała mi się od pierwszej klasy. Ale cóż… Byłem zbyt nieśmiały. Dopiero w 6 klasie dostałem taki liścik na transmutacji:

„Moje serce kocha Ciebie
Z Tobą będę w siódmym niebie.
Spojrzyj na mnie raz, mój Luby,
Dam Ci w zamian za to buzi.
O.M.”


Podpis: inicjały O.M. Przeleciałem w myśli listę klasy i jedyną osobą, która była O.M. to Olga. No i wtedy się zaczęło. Urywanie się z lekcji. Nocne przechadzki, chowanie się po pustych klasach, niedwuznaczne „oczka” i uśmiechy na lekcjach. To były niezapomniane chwile. Były… Olga zerwała ze mną miesiąc temu. Stwierdziła, że przez te całe zamieszanie z mistrzostwami, w ogóle o niej zapomniałem. A ona pocieszała się już w ramionach innego. Teraz skończyła szkołę i zaczyna kursy na aptekarza. Ją zawsze bawiły eliksiry, a szczególnie ingrediencje.
A ojciec to wszystko zobaczył. Nie wszystko, prawda, ale na nieszczęście te najpikantniejsze akcje. Nie miałem po tym życia.
O, dzwonek na kolację. Aż się boję. Bowiem dzisiaj do garnków dorwała się Muriel. Nie bez powodu nazywana jest teraz Muriel Kuchenne Łotrzyca (zaczerpnąłem to z jakiejś książki mugolskiej. Tam zamiast kuchenna była piękna).

Jest godzina po kolacji. Siedzę właśnie w kiblu. Przepraszam – w toalecie. O żesz wy, druzgotki pieczone… Goblinie wątróbki i zapiekany w krwi gumochłona schab z hipogryfa to nie są ulubione potrawy mojego żołądka. Chociaż wampirek Ismenki oblizywał paluszki. Myślę, że najbardziej do gustu przypadła mu ta krew. Ale słyszałem, że te gumochłony wchodzą do bułgarskiej kuchni. Boże, nie pójdę już nigdy do jakiejkolwiek restauracji. To wszystko schodzi już na sklątki.

Ojjj...
Zaraz wywrócę się na lewą stronę…
Yyyyy… Druuuuzgotki pieczone…
Ja mam tam jeszcze jakiś żołądek?
Nie żyję.
Naprawdę.
Nie żyję…

31.08.1994 r.

Obudziłem się około południa i zarejestrowałem pewien fakt: żyję.
To cud.

„Ja, Wiktor Krum, przyrzekam uroczyście nigdy więcej nie wkładać do ust czegokolwiek, co wyszło z rąk Muriel Kuchennej Łotrzycy Krum.”
A chociażbym z głodu zdechł!!! A co!

Właśnie wróciłem z zakupów. Mama mnie wyciągnęła.
I powiem szczerze: to głupota!!!
Wybierać, przymierzać, kupować futra, mufki, czapy w lecie!!!
No, ale również głupotą było wybierać miejsce dla bułgarskiej szkoły na DALEKIEJ NORWESKIEJ PÓŁNOCY!!!
Dobra, nie żalę się. W końcu mogło być gorzej (Sahara, albo Antarktyda), nie?
Skoczyłem też do księgarni po dwie nowe książki:
„Transmutacja transmutacji – ostatni stopień wtajemniczenia” Kariny Ugatovicz (co za durny tytuł)
„Na krok przed śmiercią” Michaiła Novovija, czyli fajna księga z najgorszymi, najszybszymi i najgroźniejszymi zaklęciami.
Idę poćwiczyć J

Achhh…
Jak to dobrze, że mogę machać różdżką. Słyszałem, że w niektórych krajach mogą dopiero od pewnego wieku… Współczucia. No, idę odwdzięczyć się Łotrzycy. J

A tak w ogóle to muszę załatwić jeszcze jedną sprawę przed wyjazdem. Bardzo ważną sprawę.

*

- Olga, chodź na spacer, proszę cię.
- Przecież mówiłam ci: nie mogę.
- Możesz, i ja o tym bardzo dobrze wiem. Proszę cię, chodź. Co ci zresztą szkodzi? Jutro wyjeżdżam.
- Ach, tak… Zapomniałam, ze ty jeszcze jeden rok. Przykro mi.
- Chodź. Olga.
Poprowadził ją przez zieloną, pachnącą jeszcze latem aleję. Park wyglądał prześlicznie. Ale ona była jakaś przygnębiona. Usiedli na ich ulubionej ławce, schowanej głęboko za drzewami, starej, zaniedbanej, zapomnianej. Nie mówiła nic. Wzdychała tylko smutnie raz po raz. Delikatnie chwycił jej dłoń. Zadrżała, ale nie cofnęła jej.
- Wiktor, proszę cię… - wyszeptała.
- Kocham cię.
- Nie…Błagam… - pierwsza łza pociekła po jej policzku. Kątem oka zauważył zaraz drugą i trzecią. Otarł je z czułością. Nie broniła się, westchnęła. Powoli, niepewnie zbliżył się do niej. Spojrzał głęboko w oczy, musnął wargami jej drżące o powstrzymywanego płaczu usta. Jęknęła. I odwróciła głowę. Ale on nie mógł przestać. Nadal ją kochał. Jak szalony. Pocałował ją. Mocno, stanowczo. Odpuściła, poddała się. Złączyli się w jednym tańcu. Szalonym, szybkim, diabelskim.
Wziął ją na ręce, podniósł z ławki, położył na porośniętej wysoką i gęstą trawą polance, tuż za ławeczką. Był delikatny, czuły, opiekuńczy. Wiedział, jak do niej dotrzeć. I prawie się udało.
Zerwała się w połowie. Z pośpiechem ubrała bluzkę, poprawiła włosy.
- Przejrzałeś mnie. Tak, kocham cię!!! Wystarczy?! KOCHAM CIĘ!!!!!!!! Ale za miesiąc wychodzę za mąż.
Zamurowało go. Odebrało głos w piersi.
- Takie chore układy. Jedna mamuśka z drugą mamuśką. Nie mogę nic zrobić. Wybacz mi. Muszę o tobie zapomnieć. Wtedy lepiej będę potrafiła udawać.
- Miłość do tamtego?
- Niekochanie ciebie.
I pobiegła. Była taka piękna. Wiatr rozwiewał jej cudne, kruczoczarne włosy. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.
Po powrocie do domu poprosił siostrę, by wymazała mu to z pamięci. Gdyby pamiętał, umarłby z bólu. Następnego dnia nie pamiętał już nic…

01.09.1994 r.

No i skończyły się wakacje. Za godzinę będę na Trytonie. Mam nadzieję, ze naprawili naszą kajutę. Nie wiem, rok mnie tam nie było. A kajutę rozwalił Aleksie. Płynęliśmy sobie spokojnie, aż tu nagle wpadło temu facetowi do głowy pochwalić się przed nami umiejętnością zrobienia Krzyku Nietopyra. Nie zdążyliśmy jeszcze dokładnie pozatykać uszu, a zaczął już dziwnie wymachiwać różdżką i wyśpiewywać zaklęcie. I poszły wszystkie lustra, rozpadły się koje, a ściany wzięły się i wygięły. Natomiast iwan dostał popularnej Galaretki i musieliśmy do zaciągnąć do Kajuty Pomocy.
I, na moje nieszczęście, z Aleksiejem się nie pożegnałem. Oblał TAGa - oficjalnie Test Asortymentu Głowy, a po naszemu Test Antygłupoty.
No i będzie ze mną w klasie. Co za życie…








Autorka:Empea

Opublikowane: 2005-10-23 (3198 odsłon)

[ Wróć ] | Powrót do strony głównej

© Copyright 2003-2008 by HPNews.pl .
P-Nuke Copyright © 2005 by Francisco Burzi.
Tworzenie strony: 0.41 sekund
Page created in 0.407182 Seconds